Miałem wczoraj na tłiterku drobną różnicę zdań z Łukaszem Warzechą. Poszło o pracowników Poczty Polskiej, a dokładniej o to, że chcieliby więcej kasy za swoją stresującą pracę. Tak, wiem. Większość spośród tych, którzy korzystają z usług poczty na co dzień lub od święta ma wiele do zarzucenia tej instytucji. Jedni czekali godzinę na odbiór poleconego, innym nie podobały się komentarze pracownic, że przychodząc 20 minut przed zamknięciem, ktoś im śmie jeszcze cztery litery zawracać. Też mam jakieś żale w stosunku do Poczty Polskiej. Ot, choćby „zagubienie” przesyłki z 30 płytami z muzyką operową, którą wysłał mi ze Stanów jeden z moich starych druhów…
Zaproponowałem redaktorowi, aby zatrudnił się jako małomiasteczkowy listonosz i sprawdził czy i w tej sprawie jest nieomylny. Zasugerował abym przestał używać takich demagogicznych chwytów bo jemu chodzi o to żeby wszyscy wykonywali dobrze swoją pracę. Odparłem „otóż to”, po czym nastała cisza. A zatem redaktorze Warzecha powiedziałem sobie w duchu „sprawdzam”. Skoro tak Panu zależy na dobrym wykonywaniu swojej pracy, pomogę. Z całych moich skromnych sił.
Na początek warto przyjrzeć się poglądom redaktora Warzechy na sprawę protestu nauczycieli. Na warsztat trafią dwa teksty. Jeden został zamieszczony na blogu WEI (Warsaw Enterprise Institute), drugi ukazał się w świątecznym „Do Rzeczy” (wybaczcie, że nie podam linków, ale w sprawie ACTA 2 wolę chuchać na zimne).
Pierwszy tekst dotyczy swoistej licytacji na to kto ciężej pracuje. Redaktor Warzecha uważa taką licytację „za wyjątkowo durną”, bowiem każda praca jest inna, każda stawia inne wymagania. Wszystko prawda! Dalszy ciąg tekstu odnosi się do rozważań o to jaki zawód opłacany z budżetu państwa powinien być lepiej opłacany i dlaczego. Na koniec redaktor wraca do sprawy nauczycieli, przypominając ich opowieści o ciężkiej pracy, o sprawdzaniu klasówek i testów o przygotowywaniu się do lekcji.
Taka argumentacja jest według Warzechy niepoważna, gdyż, według niego, nawet wykładowcy akademiccy nie przygotowują się do każdego wykładu. Nie wiem skąd czerpie o tym wiedzę. Czy chodzi mu o wszystkich wykładowców? A może o tych kiepskich, którzy na wykłady przychodzą z plikiem kartek i karteluszek i ich zawartość odczytują na wykładzie. Tacy nie muszą się przygotowywać. Podczas swoich studiów miałem wykłady z czytaczami, ale też z ludźmi, którzy kładli na biurku zegarek i przez cały wykład opowiadali, często bardzo ciekawie… Sam pracując przez dziesięć lat na uniwersytecie starałem się naśladować tych drugich. Jeśli redaktor Warzecha uważa, że do takich półtoragodzinnych zajęć nie trzeba się przygotowywać, to zwyczajnie opowiada androny. Dobrze, wróćmy do nauczycieli. Według niego skoro nauczyciele akademiccy nie do każdego wykładu się przygotowują, to tym bardziej nie robią tego nauczyciele w szkołach. Panie Warzecha, chyba tacy od plastyki, techniki i wf (o ile jeszcze nie zostały wywalone), ale mogę się mylić. Dobry nauczyciel przygotowuje się do lekcji zawsze. Miałem przez kilka lat współlokatora, nauczyciela historii, który każdego wieczoru, oprócz piątku i soboty, przeglądał podręczniki i konspekty. A zatem znowu byk.
Cały wywód kończy Warzecha rozważaniami o to czy nauczycielom płacić więcej. I potwierdza, że owszem, ale tylko tym, którzy „choćby w warunkach symulowanego rynku pokażą, że ich praca jest tyle warta”. Podnoszenie płacy wszystkim nie jest według niego naprawianiem ale dalszym psuciem systemu. Przyznam się, że tego pierwszego kompletnie nie zrozumiałem. W jaki sposób nauczyciel polskiego albo historii, czy etyki miałby udowodnić, że zasługuje na wyższą płacę? Że dzieciaki będą piękniej deklamowały „Daremne żale”? Albo wyjaśnią dlaczego papież Grzegorz VII nie powinien zdejmować klątwy z cesarza Henryka III? Nie wiem!
Co do felietonu z „Do Rzeczy” uderzającego głównie w tego starego związkowca Broniarza, mógłbym mu nawet przyklasnąć, ale… Pisze Warzecha, że „mnóstwo rodziców dzieli stresy własnych dzieci, zwłaszcza tych zdających egzaminy”. Nie będę się czepiał słówek, bo nie jestem nauczycielem publicysty, jednak nie łapię jak on dzieli stres? W każdym razie według niego nauczyciele spotęgowali te stresy i potraktowali swoich uczniów jak zakładników w walce o wyższe zarobki. Że przez takie postawienie sprawy wykopali głęboki rów między nimi a swoimi uczniami, i że powinni się nad tym zastanowić.
Cóż redaktorze Warzecha. Znowu ma Pan rację. Nie powinni tak robić. Nie powinni!!! Jak jednak przekonać pracodawcę, by raczył rzucić tyle złotówek, by jakoś normalniej żyć? Zagrozić, że nie zjadą pod ziemię fedrować? Że nie będzie miał kto pilnować tych strasznych narodowców 11 listopada?
Cóż redaktorze Warzecha tutaj skończę moją pisaninę. Przywołam jeszcze kilka słów Tadeusza Różewicza, które nie wiadomo po co utkwiły mi w pamięci. „Byle jaki felietonista zamienia się w byle jakiego moralistę”. Ja się nie uważam nawet za średniego pismaka, ale Pan pisał coś o porządnej pracy… I niech będzie, że jestem demagog!