Koniec serii opatrzonej wspólnym tytułem „Avengers” zapowiadał się oszałamiająco. Co wykombinują chłopaki i dziewczyny by dopaść tego wielkiego brzydkiego okrutnika z zacięciem ekologicznym? Jak mu dać łupnia aby nie zdążył skorzystać z kamieni?
Może powinni udać się po radę do Ethana Hunta, który ma na koncie niejedną misję, zdawać się mogło, niemożliwą? Co zrobić? Co?
Film kosztował całą górę dolarów (357 mln dol.), jednak zarobił do 9 maja tyle (2,328 mld dol.), że ludzie z Marvela klepią się z uciechy po udach i popijają najdroższe single malty odpalając kubańskie cygara setkami. Co wymyślą aby nie zamordować kury znoszącej złote jaja? W sieci krąży mnóstwo spekulacji i zapewne jakieś 10 lat wcześniej śmigałbym po forach i oglądał na tubie kanały filmowe gdzie rozprawiano by ze „znawstwem” na temat przyszłości Uniwersum Marvela. Teraz mam to w nosie.
O wiele bardziej ciekawy wydaje się sukces tej serii. Czy to dzięki rozmachowi? Efektom specjalnym? Obsadzie aktorskiej? Scenariuszom? Pomysłom zawartym w komiksach? A może wpłynęło nań coś jeszcze innego?
To zadziwiające, ale filmy z tzw. superbohaterami niemal zawsze zyskują uznanie publiczności, co przejawia się oczywiście wpływami kasowymi. Im więcej w nich emocji związanych z efektownym mordobiciem tym zwiększa się możliwość osiągnięcia sukcesu. Proste jak budowa cepa, prawda? I takie właśnie muszą być filmy z superbohaterami. Gdy zbyt dużo w nich mędrkowania, cóż… Wielka kasa pa pa!
Czy tylko emocje i efekty powodują, że filmy, których bohaterami są komiksowi superbohaterowie, jak choćby Avengers, cieszą się takim wzięciem u odbiorców? Sądzę, że w grę wchodzi jeszcze jeden czynnik. Taki, którego istnienie jest w zasadzie poza świadomością. Ostatnie kilkadziesiąt lat cechowało się próbą wyparcia religii nie tylko z przestrzeni publicznej, ale również z samych ludzi. Zaprzęgnięto do tego tęgie umysły i ogromne pieniądze. Ciekawe wydaje się, że najsilniejszy atak skierowano w rzymski katolicyzm. Co chwila pojawiają się książki wspomnieniowe, popularno-naukowe, beletrystyczne, a wraz z nimi filmy dokumentalne i fabularne dowodzące, że Kościół to największe zgromadzenie pedofilów na świecie, że wiara w Boga to obciach itp. Towarzyszy im masa artykułów publicystycznych zamieszczanych w czasopismach oraz na blogach, notek na forach, postów w serwisach społecznościowych. Jednocześnie na ekranach pojawiają się herosi o nadludzkiej sile, szybkości, czy rozumie i mocy, których nie zawdzięczają Bogu.
W zasadzie kilka ładnych lat temu mógłbym temu przyklasnąć. Religia była wówczas moim wrogiem. Na szczęście rzuciłem wtedy literaturę popularną i zacząłem przegryzać się przez publikacje o charakterze historycznym oraz przez czasopisma wydawane często ponad 100 lat temu. Obecnie zdaję sobie sprawę, że państwa, które uczyniły sobie z religii wroga, traktują ludzi jak bezduszne kukły. A takie kukły można bez skrupułów zapędzić do roboty ponad siły, prowadzącej bardzo często do śmierci (patrz ZSRR, Niemcy Hitlera, Chiny Mao, Koreę Kimów, Kambodżę Pol Pota, itd.), albo tak zadłużyć, że będą do usranej śmierci tyrały aby spłacić długi. Niewesoła perspektywa, prawda?