Kilka dni temu grupka wyjątkowo aktywnych opozycjonistów zaatakowała, pod budynkiem TVP INFO, słownie Magdalenę Ogórek, zaś jej samochód śliną i naklejkami. Wyjąc „hańba, hańba, hańba” sympatycy KOD otoczyli i odprowadzili do samochodu jedną z tych, którzy piętnowali słowem, wyjątkowo dotkliwym, zachowania tych, którym po objęciu władzy przez PiS, wymknęły się pieniądze i przekonanie o roli jaką dotychczas odgrywali w swoich światach (a może należałoby napisać „w swoich oczach”?). Nie był to jedyny taki słowny atak na przedstawicieli mediów krytycznych wobec „elity” wyhodowanej w PRL.
Wcześniej niewybrednymi słowami byli obrzucani Michał Rachoń, czy Marcin Rola. Monopolu na podobne zachowania wcale nie mają kodomici, Obywatele RP, czy ludzie z podobnych im organizacji. Kilka lat wcześniej na scenie podczas Przystanku Woodstock został spoliczkowany, przez sympatyka prawicy, nieżyjący dziś (rak) Grzegorz Miecugow (zauważyliście jak „świetnymi” ochroniarzami dysponuje Jerzy Owsiak?). Oczywiście każdemu podobnemu atakowi towarzyszyły liczne protesty świata mediów. Czy protesty odniosły jakiś skutek? Raczej nie. Obijanie się słowne nadal trwa, zaś prawne zakazanie „mowy nienawiści” poskutkuje tylko, a może aż, większą kwiecistością wypowiedzi medialnych. Mam jednak nadzieję, że dziennikarze nie będą napadani i bici, jak miało to miejsce w II RP. Cofnijmy się prawie o sto lat.
Kolejne wydanie samo się nie zrobi mimo dobrych współpracowników. O wszystkim trzeba decydować osobiście, szczególnie obecnie, gdy władzę posiedli ci „moralni sanatorzy” z rozdania Piłsudskiego i czekają jedynie na pretekst aby skonfiskować (czytaj ocenzurować) numer. Tacy jak choćby ten nowy wojewoda – Grażyński. Takie i podobne im myśli mogły krążyć po głowie Władysława Zabawskiego, redaktora naczelnego „Polonii”, gdy wieczorem 28 marca 1927 roku, szedł niespiesznie do redakcji. O godzinie 18.30 na ulicy Gliwickiej w Katowicach doskoczyło do niego od tyłu czterech mężczyzn i okutymi pałkami ciosami w głowę powaliło naczelnego na ziemię. Nie poprzestali na tym. Napastnicy zbliżyli się do leżącego niemal bez przytomności Zabawskiego i zadali mu kolejnych kilka uderzeń. Na szczęście towarzyszący naczelnemu sekretarz redakcji p. Smotrycki rzucił się na atakujących, którzy uzyskawszy pożądany efekt, rzucili się do ucieczki. Mimo padającego deszczu i mroku nieopodal znalazło się kilku odważnych, którzy wraz sekretarzem dopadli i schwycili napastników, którymi okazali się członkowie Związku Śląskich Powstańców.
Atak został wcześniej przemyślany i zaplanowany. Władysław Zabawski miał wrażenie, że od kilku dni ktoś go obserwuje. Poza tym sam zamysł dania nauczki niewygodnemu naczelnemu „Polonii” był znany kilku redaktorom z gazet wychodzących w stolicy Górnego Śląska, którzy mimo dzielących ich oraz środowisko „Polonii” różnic ideologicznych, lojalnie ostrzegali, że taki napad był szykowany.
Red. Zabawski odniósł kilka głębokich ran głowy, stracił dużo krwi oraz doznał wstrząśnienia mózgu. Nie przeszkodziło mu to jednak w napisaniu dla swojej gazety, w dzień po ataku, artykułu w formie listu otwartego skierowanego do wojewody śląskiego Michała Grażewskiego, który był jednocześnie członkiem zarządu Związku Śląskich Powstańców. W swym liście Zabawski piętnował zarząd Związku, który dorwawszy się do władzy, czerpali korzyści z zasług posiadanymi przez ogół Powstańców i chcąc utrzymać się na powierzchni wprowadzili wobec członków związku i jego przeciwników terror ocierający się o bandytyzm. Następnie oskarżył wprost Grażyńskiego o to, że akty podobne do świeżego pobicia pojawiły się wraz z objęciem przez niego stanowiska wojewody. Bojówki z nakazu kręgu osób najbliższych Grażyńskiemu, miały być pojone uprzednio wódką i wysyłane do rozpędzania zgromadzeń publicznych, a nawet prywatnych spotkań odbywających się w gronach zamkniętych. Bojówkarze pozostawali zwykle bezkarni. Na koniec zadał naczelny „Polonii” wojewodzie pytanie czy za jego rządów ma na Śląsku zamrzeć życie publiczne, zaś opozycyjna prasa ma się obawiać ponawianych wizyt bojówkarzy i przestać się swobodnie wypowiadać?
Nie była to pierwsza ani ostatnia czynna napaść na dziennikarza czy publicystę niewygodnego władzy sanacyjnej. Szczególnie głośno było o uprowadzeniu i pobiciu Tadeusza Dołęgi-Mostowicza i Adolfa Nowaczyńskiego, czy pobiciu Jerzego Zdziechowskiego oraz innych przedstawicieli świata prasy, którzy atakowali słowem lub wyśmiewali dygnitarzy. Ale o tym niebawem.