Do filmów o samurajach miałem słabość od dzieciaka. Jako wyrostek czekałem na kolejne odcinki, niezbyt udanej przecież serii o Musashim, najlepszym ponoć szermierzu w całej historii Japonii.
Gdy nastała era komputerów, szybkiego internetu i oczywiście sieci p2p, obejrzałem chyba koło dwustu filmów, w których ludzie widowiskowo pozbawiali życia innych, lub siebie używając do tego katan. Większość filmów niosła ze sobą przesłanie. Czasem płyciuchne, czasem poruszające zagadnienia fundamentalne. Do dziś wielbiciele kina kojarzą w gruncie rzeczy dwa nazwiska ludzi związanych z japońskim kinem, mianowicie Akirę Kurosawę i jego ulubionego aktora Toshiro Mifune. A ludzi japońskiego kina wartych zauważenia było, i ciągle jest, całe mnóstwo – choćby Shintaro Katsu, Takeshi Kitano czy Takeshi Mike.
Pewnie bym o tym nie pisał ale obejrzałem dziś niezbyt świeżą produkcję, bo powstałą w 2010 roku, zatytułowaną „Miecz desperacji”. Tytuł mocny. Sugerujący mnóstwo przemocy. Tymczasem nic bardziej mylnego. Poza krwawą, finałową walką, film przyjemnie wycisza wysmakowanymi krajobrazami i wnętrzami. Nawet emocje okazywane przez samurajów i ich kobiety emocje wydają się mieć inne natężenie. Jeśli widzieliście „Ame agaru”, to zorientujecie się o co mi chodzi. Nawet śmierć zadana przez głównego bohatera Sanzaemona Kanemi konkubinie jego władcy pani Reiko była, mimo że zadana mieczem, niczym robota rolnika oczyszczającego grządki. Spokojna, metodyczna, konieczna. Dlaczego konieczna?
Ta kobieta była niczym każdy polski rząd po 1989 roku. Drogo ubrana, przekonana o swojej mądrości i wyższości nad stojącymi niżej w hierarchii oraz niewątpliwie szkodliwa menda. Typowy polityk, prawda? W każdym razie, Sanzaemon Kanemi, wyśmienity szermierz, obserwuje z coraz większym niesmakiem wyczyny konkubiny, która dzięki swym wdziękom zaczęła rujnować księstwo przy okazji skazując na niedostatek, a nawet śmierć, pracujących na wszystkich feudałów chłopów. Gdy umiera mu żona, przestaje mu zależeć na życiu, pragnąc zaś dobra księstwa wbija miecz w serce hetery. A to dopiero początek.
Protesty chłopów zakończone ścięciem przywódców i wystawieniem ich głów na widok publiczny skierowały moją uwagę na wczorajsze protesty naszych rolników. Feudalny pan podbechtywany przez swoją nałożnicę podnosił bez opamiętania podatki, pobierane w ryżu, co bezpośrednio prowadziło do śmierci głodowej mieszkańców wsi, o czym oni doskonale wiedzieli, a pośrednio do przyszłych kłopotów księstwa. A wszystko to by przywrócić do dawnej świetności buddyjską świątynię, w której opatem ma zostać ojciec pani Reiko. Nepotyzm opłacony w łożu…
Mimo powolnego tempa, wraz z upływem czasu ujawniona zostanie jeszcze jedna intryga, prowadząca do finałowej rzezi. Oglądając film, zdałem sobie sprawę, że mimo odmiennych strojów, obyczajów i upływu wielu lat od czasów pokazanych w filmie, wcale się tak bardzo nie różnimy od ludzi zamieszkujących feudalną Japonię. Władza dyma poddanych, poddani to naiwniacy ufający władzy, zaś ci, którzy widzą przez mgłę ogólników wydobywających się wraz ze słowami z otworów gębowych wysokiego aparatu urzędniczego, są skazani na zagładę.
Na koniec pytanie, które samo ciśnie się na usta: czy rządzący rzeczywiście nie ponoszą odpowiedzialności za śmierć obywateli swojego państwa? Nie mam na myśli żołnierzy wysyłanych na różnorakie misje pokojowe, w których trup ściele się gęsto, ale choćby właśnie rolników. Kilka lat temu powiesił się mój kuzyn, rolnik zamieszkujący malowniczą wioskę nad Wieprzem. Obarczono go długiem raptem kilkunastu tysięcy zł. Nie dał rady spłacać comiesięcznej lichwy, mimo tego, że nie siedział z założonymi rękami. Ktoś w naszym kraju tworzy prawo…
Świńskie truchła na torowisku, zablokowane rondo, palone opony, rozsypane jabłka i buńczuczne zapowiedzi pisowskich ministrów, że ukarzą rolników z Agrounii za chuligaństwo i zniszczenie mienia. Co zrobił rząd przez te cztery prawie lata dla polskiej wsi? „Dał” 500+? Żeby jeszcze można było te jabłka, za które skupy oferowały całe 15 gr za kilogram, przerobić na brandy (po naszemu okowitę)… Ale nie! Aby zdobyć pozwolenie na zrobienie małej gorzelni i sprzedaż, trzeba zjeść wiadro soli. Państwo przyjazne podatnikom, prawda panie Morawiecki?